zapisane chwile

Impuls w Sphinx. Biegnę. Odwołuję spotkanie w parku. Spotkanie numer 1, żeby być na numer 2, bo numer dwa to numer jeden (na szczęście na blogu można wszystko). 
Mamy stolik przy ścianie. Kelner przynosi sól. Wilhelm rzuca we mnie patykiem od chorągiewki. W Agę słomką. Medżik ma fazę. Wszyscy ryczą. Kolejne selfie i jeszcze jedno, i sok. 
Gryziemy pomarańcze, których nie ma. Dłonie nam pachną koniakiem.
(mam dzisiaj słabość do słowa koniak, wczoraj miałam do cytryny). 
Zastanawiam się, w którym momencie powinnam skończyć książkę. Myślę o grudniu i o ułamkach. Chwil, które warto zapisywać. 
Siedem grzechów głuchych
Dobrze mi tak. Ciepło w policzki, aż rumienią się naczynka. Te szklane i krwionośne. 
Obsypujemy się falą uśmiechu. Sala patrzy. Sale na sklepach. Kupuję zasłonki. Białe jak śnieg. Do sypialni. Biel jest tak czuła, że aż nie mogę przestać marzyć. I świecą się tak, jakby ktoś zanurzył je w brokacie. 

Pada deszcz. Kropi kropidłem Bóg. Trochę Łodzi.
Park jest ciemny, ale zrównoważony. Rezygnujemy z taksy. I nieważne, że pada, że październik ma trochę przemoczoną ulicę, fantazję na deszcz, że Lutomierska czy Piwna. Wracamy do domu.
Droga Lidlowska jest nasza. Po lewo (od powrotu) Ruda. Fabryka uśmiecha się ciepło. 
Blisko do serca.
Wy.
___

jak zrywać mosty to razem z przęsłami 
jak sprzątać po remoncie to szczoteczką do zębów 
heh

___
Jutro wybieram się do RADIA. Mam nagranie.
Łódź.

Komentarze