Dlaczego blogi umierają?
Dlaczego blogi umierają (młodo/staro)? To jak zanik... pamięci, słów, snów, tych wszystkich pestek, kropeczek, kresek, dni. Ile ja kiedyś znałam blogów. Jedne umierały tak młodo (miały po kilka tygodni, miesięcy, góra rok), inne mdlały, aby powrócić za jakiś czas, a jeszcze inne dojrzewały, były jak pąki kwiatów, aby upadać po latach. Na przykład... dwóch, czterech, pięciu.
Znałam dużo blogów. Za niektórymi tęsknię, innych nie brakuje mi wcale. Są też takie, na które uparcie powracam, mimo iż usunięto z nich oczy, usta, flaki - taka rzeź. Brakuje mi wtedy. Blog został usunięty. Bo przecież przyjemnie byłoby zanurzyć się w świecie, zadurzyć się, zaduszyć, dusznić od słów. Lubiłam. Lubiłam wędrować blogami. Spędzać sen z powiek albo o poranku do kawy - śnić na jawie. Mogłabym to powtarzać i biegać tak od słowa do słowa. Ale już nie znajdę niektórych ludzi i snów. Nie wiem, gdzie są - te ręce, które pisały, te myśli w duszach, usta i szepty, oczy i twarze. Rozmyły się jak statki i chmury. Odeszły na zawsze. Szumi gdzieś po nich wódka czasem albo wino różowe, albo jeszcze jakieś inne wino... Może znalazły spokój albo przeniosły się na inny świat, bo słowo bywa nieśmiertelne jak dusza...
Najbardziej jednak bolą mnie puste. Ściany, kąty bloga, w których tylko przeszłe powietrze. Kiedy wchodzę i widzę stare daty i dawno, dawno temu. Kiedy słyszę to kiedyś, pamiętam z Kluczami tak było. Ale potem zmartwychwstał. Blog cały i słowa odnalazły się. I świat... Wrócił http://slowaklucze.blogspot.com/
Jak dobrze, że wrócił...
Moje też zanikały, blogi, ale nigdy na zawsze. Nie umierały młodo, raczej zasypiały, zamykały okna na klucz, kiedy wyczerpał się etap, jakaś materia, świat (tamten, dokonany), paranoja. Albo przeobrażały się. W tytuł i stawały książką na zawsze. Melanżcholie (zamknięty) czy Siedem... (przeszły nieczynny). Albo piosenką. W głowie gdzieś Moje nagie płótna jeszcze (na hasło). I Cukier do zmywania depresji, z którego stworzę o-powieść w przyszłości. Zupełnie inną od tamtej, która tam.
Bo na Cukier wracam. Bywa(m) i słodzę http://cukier-do-zmywania-depresji.blogspot.com/ - rzadko jednak, chociaż ten cynizm lirycznie mnie podnieca. Najbardziej chyba Migdały ostatnio upodobałam sobie. I tam w migdałowej przystani piszę cuda i sny. Pamiętniki też trochę. Najbardziej w zasadzie. Prywatnie. I myśli...
bo mają puls. Migdałowy. Mam sentyment do niego tak wielki jak do "Bladego policzka" z wiersza. Jakiego nie wydałam jeszcze. A może z Cukru. I z soli. A może z pieprzu - przekornie. Gdzie rozpieprzyć się mogę, ucałować słowa i...
kochać.
Moje blogi też umierały, więdły... ale zawsze szukałam nowego miejsca na słowa, jak teraz...
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, że nowe już jest. Chmury ze słów.
Usuń:*
Chociaż tęsknię czasem za... herbatą słów. Tak, wiem... nie lubisz. Jedynie te o smaku.
Usuń;)
właśnie jest... zielona :)
UsuńJuż mi się profile pomyliły heh u mnie zielona - wiosennie - też.
UsuńI jeszcze tęsknię za Szklarnią. Ale jest dopełniaczowa.
OdpowiedzUsuńSzklarnię Snow uwielbialam :) Dobrze, ze mam tam jeszcze bilet wstepu.
OdpowiedzUsuńCzasem tez zaglądam na Twoją foto. Ale wiem, że wszystko ma swój czas. Życie to etapy i czas pedzi naprzod. Na Mysli Migdalowe chodze od dawna :) Widzialam na instagramie ;) <3 Pieknie piszesz o tych blogach jestem pod wrazeniem tak w ogole.
A proszę Cię, tamten fotoblog to zupełnie inny etap, inna ja heh
UsuńCieszę się, że błękitniejesz w Migdałach :-) Tam jakoś tak mocniej i bez granic.
i dziękuję.
Za każde dobre słowo :*