zielone jak butelki

Przyszłam na starą pocztę. Czasem wygrzebuję z tych wszystkich zapisków, wiadomości roboczych, moich-nadawczych jakieś fobie. Są idealne. Wystarczy potem dowalić jakąś mocną fabułę. Podmienić imię, bohatera, wyprofilować mu oczy i usta. Czasem dopisuję zakończenia do mejli, które się jeszcze nie skończyły, a które trwają tak i oddychają pod powieką stycznia. Akt. Izę Trojanowską czytam. Pomiędzy białą poduszką a kocem leży. Już same "Miłosierdzia" rozwaliły konstrukcję. Bo przecież. 

Mistrzu łatwopalnych pacynek,
połam mój los jak opłatek.
W palcach rozkrusz. Rzuć w ogień.
Sprawdź, kto przyjmie popiół.  

Szukam jednego mejla. Chciałam odnaleźć tamten tytuł. Odgarniam włosy. Są już do pasa. Prawie. Przydałyby się nożyczki czasem. Może do ramion o północy albo na krótko. Nie zastanawiam się, jednak je lubię. Te końcówki zniszczone i listy. 
Brednie są zielone jak butelki. Tylko że nikt ich nie pije. 

Ktoś tam wydaje książkę, pieniądze. Komuś wydaje się, że ktoś... 
Wydajesz mi się. 
Możesz przecież być.
Może przecież być to, czego nie ma. Jeśli wyobrazimy sobie na przykład Księżyc i dodamy gazu, to będziemy na Księżycu. Każdy to przecież wie... 

Brednie są zielone jak butelki.

Komentarze